Jestem jedną z tych osób, która nie potrafi pić ze szklanki:) Parzy w dłonie zamiast pocieszająco rozgrzewać, a poza tym, herbata w szklance smakuje inaczej niż w przytulnym kubku... Pewnie z naukowego punktu widzenia nie ma to kompletnie sensu, ale jeśli o mnie chodzi, to herbata w szklance mi po prostu nie smakuje. A kawa w szklance to już w ogóle horror...
Miałam kiedyś całkiem sporą kolekcję ulubionych kubków, ale wytłukły się podczas kolejnych przeprowadzek. A z resztą rozprawił się mój kiciuś kochany (w myśl zasady - co stoi na biurku powinno leżeć na podłodze...:)) W poszukiwaniu inspiracji natrafiłam na takie cudeńka:
Mój ulubiony, pokazywany już wcześniej. Bardzo bym chciała taki mieć...:
Oraz kolejne:
Cudownie byłoby pić sobie rano kawusię z takiego kubeczka i przy okazji porannej mobilizacji pokontemplować trochę, pozytywnie się naładować:)
Znalazłam też inne śliczności:
1. Dla miłośniczek haftu krzyżykowego. Podoba mi się pomysł, sam kubek już mniej
2. Do tych pewnie wiele z Was zapała miłością tak jak ja:)
3. Dla miłośniczek literek we wnętrzu. Szczerze przyznam, że do takich nie należę, ale po zobaczeniu kubków w różnych aranżacjach (niekoniecznie z przeznaczeniem do picia) stwierdzam, że to bardzo fajny pomysł. Można tworzyć własne cytaty:)
(kubki w literki pochodzą ze sklepu Anthropologie, pozostałe zdjęcia znalazłam w internecie bez podania skąd są)
I na koniec jeszcze taki cukiereczek. To nie kubek, ale straszliwie mi się podoba:)
Macie może jakieś pomysły jak samemu zrobić takie kubki? Literki wydaje mi się można pomalować za pomocą szablonu, ale nigdy tego nie robiłam. Za to z napisami nie bardzo wiem jak się rozprawić. Możnaby pewnie gdzieś zamówić, ale wolałabym zrobić sama. No nic, pokombinuję. Może macie jakieś porady albo tutoriale?
Pysznej herbatki/kawy z ulubionych kubeczków życzę wszystkim:)
piątek, 18 marca 2011
czwartek, 3 marca 2011
Tłusty czwartek
Dziś był bardzo dobry, cudowny dzień! Mimo że jestem chora i mam gorączkę. Spotkało mnie coś naprawdę cudownego, a mianowicie: mój kochany hipotetyczny teść (może w przyszłości ten właściwy;) zrobił mi niespodziankę. Wiedząc, że Zbój w pracy, odwiedził mnie i przyniósł pączki, oraz aspirynę, leki na gardło i nawet jedzenie dla kota;))) Odwiedził mnie pierwszy raz i tylko dlatego,że jestem chora, żeby mi trochę pomóc i zrobić zakupy... Naprawdę zrobiło mi się bardzo cieplutko na sercu.
Tato Zbója, to dla Taty:)
A pączki były bombowe! Nie zrobiłam zdjęć, bo za szybko wszystkie zjadłam:)))
Słodkie buziaki dla wszystkich!
środa, 2 marca 2011
Plan w realizacji:)
Chyba nie jest ze mną jednak aż tak źle... Mimo,że chora to jednak wzięłam się do roboty. Po malutku mój plan wiosennych porządków w domu i w głowie zaczyna się realizować:)
1.Zrobiłam przegląd ciuchów i tkanin, wyszło mi chyba 5 kartonów do oddania... Gdzie to się wszystko mieściło? Niesamowite, ile można nachomikować... Chciałabym część sprzedać, chyba co już czas zaznajomić się z allegro:)
2. Zamówiłam pudła w które mam nadzieję upchać wszystkie moje przydasie - farby, tkaniny, niteczki, serwetki i różne inne rzeczy, które leżą i czekają na swoje 5 minut. Na razie leży to wszystko w stosach szaroburych kartonów ustawionych jeden na drugim w kącie i straszy. Pudła nowe mają wyglądać tak:
i będą sobie stały grzecznie na regałach, już po przemeblowaniu mam nadzieję.
3. Wzięłam się za siebie i próbuję nadgonić z sesją i tłumaczeniami. Ale na razie na ten temat nic nie powiem, żeby nie zapeszyć, więc trzymajcie kciuki:)
I najważniejsze. Zbój mi wczoraj powiedział, że wszystko potrafię. Teraz muszę w to jeszcze uwierzyć...
Na razie idę zrobić sobie kawusię (najchętniej bym chciała w takiej inspirującej filiżance;) i zabieram się za tłumaczenia. Miłego wieczoru! :)
poniedziałek, 21 lutego 2011
Czas przewietrzyć głowę!
Ale się zapomniałam z tym blogiem niemożebnie... Tyle się działo a ja nie miałam czasu nawet tego przemyśleć, co dopiero o tym pisać... Mój mały, wewnętrzny chaos, z którym zazwyczaj sobie radzę, rozprzestrzenił mi się na dom, uczelnię, pracę, rodzinę, i ogólnie wszystkie aspekty życia codziennego...
Długo mi zajęło, żeby zebrać siły do walki, ale chyba się udało, bo ogłosiłam wczoraj szeroko zakrojoną akcję pod kryptonimem "weź się w garść do cholery!" i mam zamiar nie ustawać w wysiłkach póki nie dojdę ze sobą do jakiegoś porozumienia. Więc trzymajcie kciuki dziewczyny i chłopaki:))) A co do szczegółów to wymyśliłam sobie taki oto plan:
1. Pozbyć się graciarni, która zabiera mi przestrzeń w chatce i powolnie acz skutecznie doprowadza do obłędu... Moje mieszkanie ma 24m i jak się okazało jest w stanie pomieścić tyle co niejeden magazyn wojskowy... Nie chcę być źle zrozumiana, bardzo wdzięczna jestem za wszystkie prezenty od wszystkich krewnych i znajomych królika , bo wiem, że chcieli lub chcą dobrze. Po prostu nie ogarniam już tej fali przedmiotów typu "każdy z innej parafii" zalewającej mnie odkąd mieszkam sama(od ubrań, firanek, obrusów począwszy przez kable, ustrojstwa, grzejnik, pojedyńcze naczynia nie od kompletu po meble). Jak się dostanie prezent to głupio odmówić, zwłaszcza jeśli daje go ktoś z rodziny. Ale kiedy jest on opatrzony komentarzem "kupiłem sobie nowe, lepsze,stare miałem sprzedać albo wyrzucić, ale ty taka biedna studentka, to pewnie ci się przyda"... To wtedy prezent przestaje nagle cieszyć. Są też przedmioty, którymi zostałam uszczęśliwiona na siłę - na przykład starym telewizorem, który włącze może raz na pół roku a jest wielki i zajmuje 1/3 ściany (bo przecież "telewizor musi być. Jak to, nie chcesz telewizora??")...albo meblami, które ani mi się podobają, ani sama ich nie wybierałam, ale "na razie niech stoi, potem sobie wymienisz"... Ech... Już słyszę te komentarze, kiedy w końcu zdobędę środki na przemeblowanie "Po co ci nowe meble, przecież tamte były dobre..."
...No więc zamierzam się 2/3 tego wszystkiego pozbyć. Jest to zajęcie bardzo terapeutyczne, wyzwalające, bo na przykład pozbywając się ciuchów w których nie chodzę i chodzić nie będę pozbywam się też głupich nawyków, na przykład przytakiwania za każdym razem kiedy jakaś ciocia zapyta "a masz jeszcze tą bluzeczkę w kropeczki którą ci dałam 3 lata temu? chodzisz w niej mam nadzieję?" Fakt, bluzeczka śliczna, tylko, że nieznoszę bluzeczek w kropeczki:)Serio, nie potrzebuję takiej góry przedmiotów. Potrzebuję rzeczy które znaczą coś dla mnie, a nie rupieciarni. Żyjemy ciągle w takim przeświadczeniu, że wszystko "może się przydać", żeby niczego nie wyrzucać, że gubimy w tym wszystkim własna indywidualność! Dzięki Bogu że się w porę opamiętałam w tym szaleństwie...
Właśnie zdałam sobie sprawę że nastukałam posta-giganta:) Nie wiem, czy gdybym rozwinęła dalsze punkty moich postanowień ktokolwiek dotrwałby do końca:) Więc może na dziś starczy. W bojowym nastroju zabieram się za porządki.
Buziaki dla wszystkich czytaczy!
Długo mi zajęło, żeby zebrać siły do walki, ale chyba się udało, bo ogłosiłam wczoraj szeroko zakrojoną akcję pod kryptonimem "weź się w garść do cholery!" i mam zamiar nie ustawać w wysiłkach póki nie dojdę ze sobą do jakiegoś porozumienia. Więc trzymajcie kciuki dziewczyny i chłopaki:))) A co do szczegółów to wymyśliłam sobie taki oto plan:
1. Pozbyć się graciarni, która zabiera mi przestrzeń w chatce i powolnie acz skutecznie doprowadza do obłędu... Moje mieszkanie ma 24m i jak się okazało jest w stanie pomieścić tyle co niejeden magazyn wojskowy... Nie chcę być źle zrozumiana, bardzo wdzięczna jestem za wszystkie prezenty od wszystkich krewnych i znajomych królika , bo wiem, że chcieli lub chcą dobrze. Po prostu nie ogarniam już tej fali przedmiotów typu "każdy z innej parafii" zalewającej mnie odkąd mieszkam sama(od ubrań, firanek, obrusów począwszy przez kable, ustrojstwa, grzejnik, pojedyńcze naczynia nie od kompletu po meble). Jak się dostanie prezent to głupio odmówić, zwłaszcza jeśli daje go ktoś z rodziny. Ale kiedy jest on opatrzony komentarzem "kupiłem sobie nowe, lepsze,stare miałem sprzedać albo wyrzucić, ale ty taka biedna studentka, to pewnie ci się przyda"... To wtedy prezent przestaje nagle cieszyć. Są też przedmioty, którymi zostałam uszczęśliwiona na siłę - na przykład starym telewizorem, który włącze może raz na pół roku a jest wielki i zajmuje 1/3 ściany (bo przecież "telewizor musi być. Jak to, nie chcesz telewizora??")...albo meblami, które ani mi się podobają, ani sama ich nie wybierałam, ale "na razie niech stoi, potem sobie wymienisz"... Ech... Już słyszę te komentarze, kiedy w końcu zdobędę środki na przemeblowanie "Po co ci nowe meble, przecież tamte były dobre..."
...No więc zamierzam się 2/3 tego wszystkiego pozbyć. Jest to zajęcie bardzo terapeutyczne, wyzwalające, bo na przykład pozbywając się ciuchów w których nie chodzę i chodzić nie będę pozbywam się też głupich nawyków, na przykład przytakiwania za każdym razem kiedy jakaś ciocia zapyta "a masz jeszcze tą bluzeczkę w kropeczki którą ci dałam 3 lata temu? chodzisz w niej mam nadzieję?" Fakt, bluzeczka śliczna, tylko, że nieznoszę bluzeczek w kropeczki:)Serio, nie potrzebuję takiej góry przedmiotów. Potrzebuję rzeczy które znaczą coś dla mnie, a nie rupieciarni. Żyjemy ciągle w takim przeświadczeniu, że wszystko "może się przydać", żeby niczego nie wyrzucać, że gubimy w tym wszystkim własna indywidualność! Dzięki Bogu że się w porę opamiętałam w tym szaleństwie...
Właśnie zdałam sobie sprawę że nastukałam posta-giganta:) Nie wiem, czy gdybym rozwinęła dalsze punkty moich postanowień ktokolwiek dotrwałby do końca:) Więc może na dziś starczy. W bojowym nastroju zabieram się za porządki.
Buziaki dla wszystkich czytaczy!
Subskrybuj:
Posty (Atom)