czwartek, 5 sierpnia 2010
"Dom bez kota jest tylko mieszkaniem"
Od dwóch miesięcy jestem szczęśliwą osobą, bo wraz ze mną zamieszkuje KOT.
Kot odkąd pamiętam mieszkał u mnie, ale tylko w marzeniach. Był wielki, mądry, oczywiście czarny i miał na imię Limes. Był pierwszym bohaterem moich opowiadań. Taki niewidzialny kot na smutki. Rodzice o kocie nie chcieli słyszeć, więc snuł się za mną jak cień niewidzialny zupełnie, aż do momentu, kiedy spotkałam go na ulicy w Częstochowie.
Była noc, nie było nikogo, ja nie mogłam spać i spacerowałam snując się uliczkami bez celu. I wtedy spotkałam mojego niewidzialnego kota, któremu najwidoczniej noc nadała wreszcie formę i kształt. A może zawsze taki był, widzialny tylko w cieniu...Wszak od zawsze był to kocur magiczny.
Pamiętam, że dość długo siedzieliśmy na przeciw siebie na chodniku. On patrzył na mnie
ślepiami iskrzącymi w świetle latarni jak bursztyny, a ja łypałam na niego, spod kaptura naciągniętego prawie aż na brodę, bo była późna jesień i chłód dawał się we znaki. I tak siedzieliśmy bez słowa. A potem go zapytałam, czy nie przysłałby do mnie kiedyś jednego ze swoich kocich współplemieńców. Miauknął raz, władczo i potwierdzająco, po czym zniknął w noc.
http://moroka323.deviantart.com/gallery/
Czas mijał, a ja dalej czekałam na odwiedziny.
Rok później w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą pewna Cyganka powiedziała mi, że czarownica nigdy nie wybiera sobie czarownicy. To kot przychodzi wtedy, gdy jest już na to gotowa. Wzięłam sobie te słowa do serca i mimo, że inne jej wróżby :o bogactwie,o sławie i o pięknym blondynie nigdy się nie sprawdziły, co do tej zawsze miałam przeczucie, że jest prawdziwa.
Dwa miesiące temu dowiedziałam się, że kocica mojej przyjaciółki będzie miała młode. Na początku nie sądziłam, że dane mi będzie jedno z kociątek przygarnąć, bo ciągle pamiętałam słowa Cyganki o tym, że to kot przychodzi do czarownicy a nie odwrotnie. Wobec tego jak mogłam sobie kota po prostu wziąć? Albo wybrać? Powiedziałam: "Dobra, Elka, biorę kota, ale czarnego. I już." I faktycznie jeden spośród maluchów był czarny. No to pomyślałam, że to jest to. Wyposażyłam się we wszystkie niezbędne okołokocie akcesoria i pojechałam do Eli. A tam... a tam się dowiaduje że czarny już wybył, że go mama Eli wydała komuś i że nie ma. Za to była prześliczna, mała, pręgowana kocica, która na widok obcych najpierw uciekła i schowała się pod krzakami malin. Ciężko ją było stamtąd wyciągnąć, bo maliny, wiadomo, kapryśne stworzenia. Popatrzyłyśmy sobie w oczy i poczułam się tak, jak tamtej nocy na częstochowskim bruku. I wiedziałam,że to jest TEN KOT. Ani czarny, ani kot tylko kocica, ale właśnie taki jak ma być. I do domu wróciłysmy już razem.
Zbój zapytał mnie jak dam jej na imię. Odparłam, że nie mogę jej nadać imienia. Ona MA na imię LUNA.
A teraz buszuje po nocy, o 4 nad ranem poluje na moje włosy, mruczy mruczanki kiedy czytam... a kiedy zdarzyło mi się,że płakałam, to przyszła do mnie cichutko i łapką głaskała mnie po buzi tak długo, aż wszystkie łzy pospadały na podłogę...
http://m0thyyku.deviantart.com/art/little-guardian-92233646
"Dom bez kota jest tylko mieszkaniem". A ja nareszcie czuję,że mam dom.
Pierwsze dwa zdjęcia to Luna we własnej osobie. Zdjęcia robiłam sama, a że fotograf ze mnie marny, to nie mogą się porównywać z tymi na jakie natknęłam się na stronie deviantart (http://www.deviantart.com/). W obu przypadkach podałam galerie artystów, więc mam nadzieję, że nie pogniewają się za dodanie ich prac do mojego opowiadania...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz